NATO wzmacnia oddziały w krajach bałtyckich i Rumuni. A co z Polską? MON lekko zaniepokojony

24 lutego 2022 r. zmienił wszystko i skłonił Sojusz do zmiany podejścia. Stało się jasne, że na granicy z Rosją wystawić trzeba siły znacznie silniejsze i liczniejsze. Ale oficjalnie nie usłyszeliśmy do tej pory ani słowa o rozbudowie amerykańskiego batalionu do wielkości brygady.

Plan powiększenia grup bojowych stacjonujących w krajach wschodniej flanki liderzy NATO przyjęli na szczycie w Madrycie w 2022 r. Dość dawno. Zadanie do wykonania było spore, bo chodziło o kilkukrotne zwiększenie zaangażowania z dotychczasowego poziomu grup batalionowych, liczących ok. tysiąca żołnierzy, do formacji o rząd wielkości większych, liczących po kilka tysięcy ludzi pod bronią.

Czytaj także: Zełenski gra coraz ostrzej. Zaryzykował w chwili, gdy strategia Zachodu wchodzi w duży zakręt

„Potykacz” to kpina, a nie odstraszanie

Grupy batalionowe sformowane zostały po decyzjach szczytu NATO w Walii 10 lat temu, a rozmieszczone wiosną 2017 r. W Orzyszu ten kwietniowy dzień pamięta się z kilkugodzinnego spóźnienia ówczesnego ministra Antoniego Macierewicza, ale dla Sojuszu był to krok milowy. Po raz pierwszy wielonarodowe formacje stanęły na straży granicy z krajem Władimira Putina, mimo że na Zachodzie słychać było głosy, iż to eskalacja łamiąca postanowienia Aktu Stanowiącego NATO-Rosja. W istocie jednak tzw. eFP – enhanced Forward Presence, czyli wzmocniona wysunięta obecność – była relatywnie słaba. Główną siłę bojową stanowił batalion piechoty zmechanizowanej, wspierany przez kompanie czołgów, artylerii czy baterię przeciwlotniczą. Ważniejsze było jego znaczenie polityczne, wiążące po raz pierwszy niemal wszystkich sojuszników w demonstrowaniu jedności w odstraszaniu i obronie przed Rosją. Dlatego mechanizm ten nazywany był „potykaczem”, o który nacierający Rosjanie mieli się potknąć, ale który raczej nie był w stanie powstrzymać dużej skali ataku.

Leave a Reply